czwartek, 3 marca 2011

Wywiad z Juliette Fay - cz. 1

Wrzucam bardzo fajny wywiad z Juliette Fay - autorką książki, która zainspirowała mnie do stworzenia tego bloga. Czyli oczywiście "Weranda pełna słońca"... Zapraszam do lektury - Juliette to bardzo pozytywna, dobra osoba:) Na zachętę jedno pytanie:)


Skąd się wziął pomysł na napisanie książki? Dlaczego postanowiła pani przedstawić tę konkretną historię?
Nigdy nie zamierzałam zostać pisarką, ale patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że sporo rzeczy wskazywało na to, iż mogłabym uprawiać ten zawód. Odkąd pamiętam, miałam zacięcie gawędziarskie, lubiłam opowiadać sobie historie, kiedy się nudziłam – podczas nieznośnie długich podróży samochodem (ściśnięta z młodszą siostrą na tylnym siedzeniu), w trakcie otępiających lekcji geometrii, zebrań w pracy skupiających się na nieistotnych szczegółach, bezsennych nocy i tak dalej. Zdarzało się, zwłaszcza w okresie dorastania, że główną bohaterką moich opowieści byłam ja sama, później jednak coraz częściej bohaterami czyniłam postaci fikcyjne. Poza tym zawsze uwielbiałam czytać. Do tej pory nie kupię torebki, jeśli nie jest na tyle obszerna, by zmieściła się w niej książka. Jedną z największych zalet bycia pisarzem jest to, że praca ta polega na czytaniu! (Naprawdę żałuję, że nie mogę wypielić ogródka, ale muszę iść teraz poczytać…).
W młodości prowadziłam pamiętnik i była to najlepsza z możliwych wprawka literacka. Nauczyłam się w ten sposób jasno wyrażać własne myśli bez obawy, że ktoś będzie je oceniał, wypominał błędy interpunkcyjne, niespójną fabułę lub braki w opisie scenerii. Relacjonując swoje życie, zdobywałam pierwsze szlify pisarskie i często korzystałam z przysługującej literatom swobody twórczej. Żenujące sytuacje przedstawiałam w taki sposób, by stały się śmieszne, smutne momenty przerabiałam na niemal szekspirowskie tragedie, a małe, codzienne zwycięstwa zmieniały się w moim dzienniku w chwile prawdziwego triumfu. Dokonywałam tego wszystkiego, modyfikując nie fakty, ale sposób i kolejność ich ukazania. Nauczyłam się czerpać radość z pisania i pomogło mi to ukształtować mój własny styl.
Do napisania powieści zainspirowała mnie lektura książki, którą podrzuciła mi moja przyjaciółka Amanda, gdy wybierałam się na rodzinne wakacje na przylądek Cod. Wręczając mi nieco podniszczony egzemplarz, stwierdziła: „Dobra na plażę, przeczytaj”. Książka okazała się tak beznadziejna, że nie mogłam się od niej oderwać! Fabuła była idiotyczna, postaci płaskie, a dialogi sztuczne do granic możliwości („Och, kochane, nie wolno nam tego uczynić!”).
Będąc na wakacjach, miałam więcej czasu niż zwykle, by zastanowić się nad tym, co zrobiłabym inaczej, i powoli zaczęłam spisywać swoje pomysły. Okazało się, że historia rozwinęła się w nieprzewidzianym i niezwykle interesującym kierunku. Gdy wróciłam do domu, codziennie wygospodarowywałam godzinę lub dwie na pisanie, ponieważ byłam bardzo ciekawa, co będzie dalej. Na początku robiłam to ukradkiem, ale kiedy zgromadziłam już ponad sto stron, musiałam przyznać się przed sobą i innymi, że rzeczywiście piszę powieść.
Historia przedstawiona w Werandzie pełnej słońca była w mojej głowie od dawna. Myślę, że jej zaczątki pojawiły się w czasie, gdy wyszłam za mąż. Nigdy wcześniej nie kochałam nikogo tak jak swego męża i nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo kochana. Pewnie stąd wziął się mój ogromny strach przed utratą najważniejszej osoby w życiu. Wydaje mi się, że w pewnym momencie każdego z nas dopadają podobne myśli. Kochamy kogoś – żonę, męża, dzieci, przyjaciółkę, ciocię, psa – tak mocno, że gdybyśmy tego kogoś stracili, nie bylibyśmy w stanie podnieść się rano z łóżka. Nic nie miałoby już sensu. Zapomnielibyśmy, jak wykonywać najprostsze czynności, jak zrobić kanapkę czy jak przełykać.
Potem urodziło nam się pierwsze dziecko i wtedy pomyślałam: „No ładnie, teraz to dopiero się zacznie”. Martwiłam się już nie tylko o swojego męża, ale i o ojca naszych dzieci, które w razie jakiegoś tragicznego zdarzenia straciłyby tatę. Radziłam sobie z gnębiącym mnie lękiem, wymyślając historie, w których ja sama lub inne, fikcyjne postaci stawiały czoło temu dramatowi. Postanowiłam przelać swoje fantazje na papier i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

2 komentarze:

  1. zachęciłaś mnie do przeczytania książki tej autorki :) Już jutro zacznę jej szukać :)
    A babeczki cupcakes z poprzedniego wpisu są przeurocze!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! Zachęcam do przeczytania książki - mi bardzo pomogła!

    OdpowiedzUsuń