czwartek, 7 kwietnia 2011

Jabłko, cynamon i miód

Jak małymi kosztami zadowolić podniebienie, podnieść poziom endorfiny w organizmie, a nie martwić się o numerki na wadze? Kiedy mam ochotę na coś słodkiego w wciąż jeszcze zimne wieczory, rozgrzewam piec i zabieram się za przygotowanie standardowych pieczonych jabłek.

Zaczynam od przecięcia owoców na pół i usuwam gniazda nasienne oraz wydrążam niewielką ilość miąższu. Następnie łącze miąższ z zawartością spiżarki- bakaliami, suszoną żurawiną, cynamonem lub kardamonem, a wszystko polewam 2 łyżeczkami miodu. Pakuje jabłuszka w foliowe ubranka i zapewniam im gorące 15 minut w rozgrzanym do 180 stopni piecu.

Gdy towarzyszą mi inni miłośnicy pieczonych jabłek, pozwalam sobie na szaleństwo i obok owoców rozpływają się waniliowe lody.

PS. A ten zapach rozchodzący się po całym mieszkaniu- bezcenny!

Dzień dobry kolejny poranku!

Co zrobić, gdy otwierasz rano oczy i za oknem szaleje jeszcze zimowy wiatr, a niby wiosenne słońce nie jest jeszcze w stanie ogrzać chłodnego powietrza? Mimo, że masz ochotę jedynie naciągnąć ciepłą kołdrę na głowę i obrócić się na drugi bok- warto szerzej rozchylić powieki i przybrać postawę horyzontalną.
By poranek stał się przyjemniejszą częścią dnia w okresie przedwiosennym, wystarczy kilka prostych sztuczek i odrobina pozytywnej energii. Podzielę się z Wami moimi sposobami, które pomagają mi rozbudzić ciało nawet po ciężkiej nocy.

  • Jeszcze na pół przytomna drepczę do kuchni i gotuję wodę w czajniku, a drugą ręką wsypuję kawę do ulubionego kubka. Nic niezwykłego? Nie, gdy dodam spienione mleko, posypię piankę cynamonowym cukrem, a na talerzyku położę dwa owsiane ciastka. A co!
  • Z „do połowy jeszcze pełnym kubkiem” maszeruję już dość żwawo do łazienki i biorę kąpiel w staroświeckiej wannie używając olejków i płynów do kąpieli w zależności od nastroju i zawartości łazienkowej szafki. Dziś unosił się zapach mango i brzoskwini.
  • Po takim początku pozostaje już tylko zrobienie smacznego i zdrowego śniadania (co powiecie na musli z rodzynkami i kanapkę z twarożkiem i szczypiorkiem?) i skonsumowanie go przy ulubionej gazecie lub programie porannym.


I jest cudownie! A przede mną jeszcze prawie cały dzień. A wy, jakie macie sposoby na chandrę i syndrom ciężkiego ciała w pochmurne poranki?

wtorek, 29 marca 2011

Przepraszanie a miłość

Zasady życia z ludźmi są jasno określone: zawiniłaś – przepraszasz, ktoś wyświadczył Ci przysługę – dziękujesz, ktoś ma problem – pomagasz. Czy jednak jest w tym zbiorze uogólnień miejsce na tak zwane okoliczności, albo uczucia towarzyszące?
Czynniki zewnętrzne i emocjonalne uwikłania znacznie zaburzają racjonalne podejście i interpretację sytuacji.
Przecież kiedy nienawidzimy – nie pomagamy, kiedy kochamy – przepraszamy nawet wtedy, kiedy wina nie leży po naszej stronie i wybaczamy znacznie więcej, niż powinnyśmy.
Zwłaszcza ostatni przypadek jest tak dobrze nam znany. Kobiety mają skłonność do bezwarunkowej miłości zarówno do mężczyzn, jak też do dzieci. Wybaczamy zdrady, wielkie rozczarowania i kłamstwa. Co jednak, kiedy tak kochana przez nas osoba nie chce przepraszać, nie umie, czeka na ruch z naszej strony?
Czy nie naciągamy naszego poczucia winy w imię miłości na coraz większe poświęcenia? Odpowiedź jest kwestią niezwykle indywidualną.
Podobno miłość jest wybaczaniem. Ale czy w tych wszystkich ogólnych schematach jest miejsce na choć odrobinę rozsądku i poczucie godności?
Być może nie, ale na szczęście dla nas my też jesteśmy kochane i na pewno nam też bardzo często wybacza się znacznie więcej niż powinno :)

wtorek, 22 marca 2011

Ukryta rola kwiatów

Dzisiaj kolejne przemyślenia odnośnie przepraszania. Takie bardziej... wiosenne. Czy zdarzyło się Wam, że ukochany mężczyzna wszedł do domu z wielkim bukietem róż i słowem „przepraszam” na ustach? Albo wpadł z rozpędu na lotnisko i roztrącając ludzi złapał Was na ramię, kiedy jedną nogą przekraczałyście lotniskowe bramki, za którymi czekała już tylko podróż w nieznane? „Zostań ze mną, przepraszam”.
Tak, w filmach przeprosiny wyglądają bardzo spektakularnie. W życiu natomiast nie jest tak kolorowo. Są godziny milczenia, nieprzespane noce, westchnienia, ukradkowe spojrzenia. Głęboki oddech przed wypowiedzeniem tych słów, potem jednak grzęzną gdzieś na końcu języka i jest tylko spuszczenie wzroku i pytanie o jakąś błahą rzecz, bez której niby nie możemy się obyć.
I nagle oświeciło mnie, stąd te róże w ręce mężczyzny. Owszem, kobiecie jest milej, dostaje prezent. Ale jest jeszcze jedna kwestia. Akcesoria, w postaci kwiatów czy czekoladek, dają kobiecie do zrozumienia, że oto mężczyzna przyszedł przeprosić. Jak już z nimi wszedł, to musi powiedzieć to, co sobie pieczołowicie w domu układał. Teraz nie może brać głębokich oddechów i nosić się z zamiarem. Kwiaty w dłoni zdradzają jego intencje i niejako jest to już połowa sukcesu – przeprosiny w toku. A potem wystarczy tylko powiedzieć to, co ma na sumieniu.
Podobną rolę spełnia dla mnie ciasto. Upiekę, postawię na stole i porozmawiam. Od razu wiadomo, o co chodzi. Ręka na zgodę została wyciągnięta. A czekoladowy smak i aromatyczny zapach osłodzą nierzadko gorzkie słowa.

poniedziałek, 21 marca 2011

Akcja: przesadzanie!

Dzisiaj pierwszy dzień wiosny! A jednym z wiosennych zadań, na które czekam z niecierpliwością, jest przesadzanie. Czyli już niedługo będzie można się zabrać do pracy :)
Przedsięwzięcie zaczynam od wyjścia do sklepu ogrodniczego, gdzie starannie wybieram doniczki. Muszą być ciut większe od tych, w których kwiatki rezydowały do tej pory. Najlepiej do dotychczasowej średnicy dodać 2-3 centymetry. Idealna doniczka posiada w dnie dziurki, aby nadmiar wody mógł swobodnie wypłynąć.
Oczywiście do wyglądu doniczek przywiązuję równie dużą wagę. Lubię te ceramiczne, masywne, w kremowym kolorze. Są stabilne i dodają wnętrzom elegancji. Do kuchni wybieram jednak kolorowy plastik: czerwień, pomarańcz i żółty. Gwarantują przypływ energii podczas sennych poranków.
Samo przesadzanie zajmuje mi zazwyczaj pół soboty. Wyposażona w gumowe rękawiczki, ziemię, doniczki i folię, którą zabezpieczam podłogi, zabieram się do dzieła. Dobrze skropić kwiatek wodą, aby wyciągając nie uszkodzić mu korzeni. Na dno doniczki sypię trochę kamyczków. Po wsadzeniu rośliny i przysypaniu ziemią, solidnie ją podlewam.
Po akcji przesadzania ogarnia mnie poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Miło patrzeć, gdy w kwiaty wstępuje nowa energia. Posilone słonecznym światłem zaczynają rosnąć jak szalone, kwitnąć, rozwijać się i piąć do góry. Hmm, lubię wiosnę!

środa, 16 marca 2011

Czas na Fale Dunaju!

Ponieważ wiosna trochę się wycofała, czas ocieplić ten chłodny i szary dzień. Dlatego zabieram się za pieczenie Fal Dunaju. Ciasto może na pozór wygląda skomplikowanie, jednak z pewnością poradzi z nim sobie każdy, kto kiedykolwiek miał styczność z mąką i cukrem :) Przepis znaleziony kiedyś w sieci - u mnie sprawdza się doskonale. Mam nadzieję, że będzie dla Was słodką inspiracją.

Zdjęcie pochodzi ze strony www.cukiernia.krakow.pl. Na profesjonalnych fotografiach ciasta wyglądają zdecydowanie lepiej ;)


Składniki:
- 500 g owoców (najlepiej mrożonych, bo ze świeżymi teraz ciężko)
- 750 g masła
- 6 jajek
- 350 g mąki
- 300 g cukru
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżki kakao
- 2 budynie waniliowe
- 3 łyżki śmietany kremówki
- pół litra mleka
- 300 g polewy czekoladowej
- posypka do ciast
- szczypta soli

Sposób przyrządzania:
- Masło (tylko 250 g) utrzeć z cukrem waniliowym, cukrem i solą. Następnie dodać jajka i 5 łyżek mąki.
- Ucierać. Wsypać resztę mąki z proszkiem do pieczenia.
- Ciasto podzielić na pół. Jedną połowę rozsmarować na blasze (najpierw natłuścić). Zrobić w cieście rowki.
- Drugą część ciasta zmieszać ze śmietaną i kakao. Następnie wyłożyć na jasną część ciasta i posypać owocami.
- Blachę włożyć do piekarnika. Ciasto piec pół godziny w temperaturze 175 stopni.
- Budyń zmieszać z mlekiem i pozostałym cukrem. Gotować, aż zrobi się gęsty. Gdy wystygnie, wymieszać z resztą masła oraz posypką. Masę rozprowadzić na cieście. Polać polewą.


Powodzenia!!! I trzymajcie kciuki za mój wypiek!

wtorek, 15 marca 2011

Wybaczyć czy nie wybaczyć? Oto jest pytanie...

Skoro piszę tyle o przepraszaniu, czas zająć się i drugą stroną medalu, czyli wybaczaniem. Temat dręczy mnie od pewnego czasu. O ile w przypadku przeprosin wiem, na czym stoję: żałuję i mówię o tym drugiej osobie, o tyle gdy to ja jestem przepraszana, zawsze nachodzą mnie wątpliwości…

Niby w porządku. Ktoś się kaja, ze szczerego serca mówi, że nigdy więcej, chce zgody i wiecznej szczęśliwości. Ale z drugiej strony… Ile się słyszy o tym, że facet przeprasza, a potem robi to samo, przeprasza, a potem znowu. Czy się to tyczy zdrady, czy picia, czy po prostu rzucania skarpetek koło pralki zamiast do kosza na brudną bieliznę. I ta naiwna kobieta za każdym razem wybacza, mówi „nie szkodzi, kochanie”, a w głębi duszy się gotuje, bo wie, że te słowa niewiele znaczą.

Dlatego za każdym razem kiedy wybaczam, tak naprawdę zastanawiam się czy nie jestem tą naiwną, która wierzy, że drugi człowiek nigdy nie popełni tego samego błędu. A może to mój wrodzony brak zaufania?

piątek, 11 marca 2011

Wywiad z Juliette Fay - cz. 2

Dzisiaj umieszczam drugą część wywiadu z Juliette Fay - autorką, która napisała książkę "Weranda pełna słońca", na cześć której powstał ten blog:)


W jaki sposób organizuje sobie pani pracę? Jak udaje się pani pogodzić pisanie z obowiązkami domowymi i opieką nad czwórką dzieci?
Bardzo lubię czytać wywiady z pisarzami, którzy zdradzają w nich swoje kredo („pisz codziennie” lub „czytaj gazety, żeby zgromadzić nowe pomysły”) oraz opowiadają o rytuałach związanych z pisaniem („zapalam kadzidełko specjalnie sprowadzone z Oregonu” albo „tańczę do piosenki zespołu Talking Heads Burning Down the House w wersji koncertowej, a nie studyjnej”). Niestety, nie mogę sobie pozwolić na luksus posiadania specjalnego kreda lub rytuału, chociaż bardzo bym tego chciała. Obecnie moje motto brzmi: „Kiedy piszesz, nie nawiązuj kontaktu wzrokowego z dziećmi, chyba że zaczną porządnie krwawić”, a mój rytuał wygląda mniej więcej tak: „Pojechać do supermarketu, kupić
pięć litrów mleka, włożyć je do lodówki, nastawić pranie, dojeść napoczęty przy śniadaniu tost, usiąść i pisać”.
Na szczęście z łatwością udaje mi się odciąć od otoczenia i skupić na pracy. Pisałam już w różnych zgiełkliwych i rozpraszających miejscach – w kawiarni Starbucks, w salonie fryzjerskim, w towarzystwie przyjaciół podczas weekendowego wypadu. Nie udaje mi się pisać codziennie, chociaż jest to ideał, do którego dążę, ale dość szybko potrafię wejść w rytm pracy nawet po kilku dniach lub tygodniach przerwy. Poza tym uważam, że czasami dobrze odpocząć na chwilę od pisania i pozwolić, by różne pomysły i wątki same splotły się w głowie w fabułę.
Zaczęłam pisać, gdy moje najmłodsze dziecko miało dwa lata, i z początku mogłam sobie pozwolić na godzinę, góra dwie pracy wcześnie rano, późno wieczorem lub kiedy małe zasypiało w ciągu dnia. Prawda jest taka, że uwielbiam pisać i myślę, że jeśli naprawdę zależy nam na czymś, zawsze uda się znaleźć choć odrobinę czasu, by oddać się ukochanemu zajęciu. Nauczyłam się nie przejmować niektórymi rzeczami – obecnie w domu panuje nieco większy bałagan i trochę rzadziej angażuję się w akcje dobroczynne – oraz brać pisanie na poważnie. Często tłumaczę dzieciom: „Teraz muszę usiąść przy komputerze i trochę popracować, tak samo jak wy musicie odrobić lekcje”.
Dodatkową zachętą jest dla mnie to, że dzieci bardzo mnie dopingują i są dumne z tego, co robię. Gdy rozmawiam z ich nauczycielami lub rodzicami kolegów z klasy, czasami zdarza mi się usłyszeć: „To pani jest tą pisarką, prawda?”. Kiedy odwiedzi mnie ktoś z wydawnictwa, dzieci pytają: „To była twoja agentka? Co mówiła?”. Podoba im się, gdy mogą uczestniczyć w procesie tworzenia opowieści. Nastoletnia córka często czyta i recenzuje moje szkice. Pomaga mi zbudować postaci młodych ludzi, opracować ich dialogi i prześledzić procesy myślowe. Taki domowy zespół redakcyjny naprawdę dużo daje.

poniedziałek, 7 marca 2011

Jest już za późno?


Jaki wiek jest odpowiedni na miłość? Od pewnego czasu coraz mocniej wierzę, że romantyczne randki są domeną zakochanych nastolatków, a mnie czekają tylko nudne wieczory nad klawiaturą komputera. Czy osobom w średnim wieku nie przytrafiają się już szalone porywy serca?

Wszystko jest takie proste, kiedy chodzi się do szkoły lub na studia, należy do harcerstwa, oazy, biega na karate czy inne kółka zainteresowań. Nie można narzekać na brak nowych znajomych. A te wszystkie imprezy, zaczynając od osiemnastek, przez kolejne urodziny i świętowanie zdanych egzaminów po bezokazyjne wyjścia do knajpy na piwo? Nic tylko poznawać, flirtować, rzucać zalotne spojrzenia. Wzdychać, chodzić na randki, zrywać, płakać i znowu flirtować.

A co ma zrobić samotna kobieta, która nieubłagalnie zbliża się do swoich czterdziestych urodzin? Krąg znajomych już w miarę niezmienny. Wszyscy zajęci swoimi rodzinami i pracą. Bagaż życiowych doświadczeń też nie ułatwia tworzenia nowych relacji damsko-męskich. Czy jest już za późno, by komuś zaufać?

czwartek, 3 marca 2011

Wywiad z Juliette Fay - cz. 1

Wrzucam bardzo fajny wywiad z Juliette Fay - autorką książki, która zainspirowała mnie do stworzenia tego bloga. Czyli oczywiście "Weranda pełna słońca"... Zapraszam do lektury - Juliette to bardzo pozytywna, dobra osoba:) Na zachętę jedno pytanie:)


Skąd się wziął pomysł na napisanie książki? Dlaczego postanowiła pani przedstawić tę konkretną historię?
Nigdy nie zamierzałam zostać pisarką, ale patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że sporo rzeczy wskazywało na to, iż mogłabym uprawiać ten zawód. Odkąd pamiętam, miałam zacięcie gawędziarskie, lubiłam opowiadać sobie historie, kiedy się nudziłam – podczas nieznośnie długich podróży samochodem (ściśnięta z młodszą siostrą na tylnym siedzeniu), w trakcie otępiających lekcji geometrii, zebrań w pracy skupiających się na nieistotnych szczegółach, bezsennych nocy i tak dalej. Zdarzało się, zwłaszcza w okresie dorastania, że główną bohaterką moich opowieści byłam ja sama, później jednak coraz częściej bohaterami czyniłam postaci fikcyjne. Poza tym zawsze uwielbiałam czytać. Do tej pory nie kupię torebki, jeśli nie jest na tyle obszerna, by zmieściła się w niej książka. Jedną z największych zalet bycia pisarzem jest to, że praca ta polega na czytaniu! (Naprawdę żałuję, że nie mogę wypielić ogródka, ale muszę iść teraz poczytać…).
W młodości prowadziłam pamiętnik i była to najlepsza z możliwych wprawka literacka. Nauczyłam się w ten sposób jasno wyrażać własne myśli bez obawy, że ktoś będzie je oceniał, wypominał błędy interpunkcyjne, niespójną fabułę lub braki w opisie scenerii. Relacjonując swoje życie, zdobywałam pierwsze szlify pisarskie i często korzystałam z przysługującej literatom swobody twórczej. Żenujące sytuacje przedstawiałam w taki sposób, by stały się śmieszne, smutne momenty przerabiałam na niemal szekspirowskie tragedie, a małe, codzienne zwycięstwa zmieniały się w moim dzienniku w chwile prawdziwego triumfu. Dokonywałam tego wszystkiego, modyfikując nie fakty, ale sposób i kolejność ich ukazania. Nauczyłam się czerpać radość z pisania i pomogło mi to ukształtować mój własny styl.
Do napisania powieści zainspirowała mnie lektura książki, którą podrzuciła mi moja przyjaciółka Amanda, gdy wybierałam się na rodzinne wakacje na przylądek Cod. Wręczając mi nieco podniszczony egzemplarz, stwierdziła: „Dobra na plażę, przeczytaj”. Książka okazała się tak beznadziejna, że nie mogłam się od niej oderwać! Fabuła była idiotyczna, postaci płaskie, a dialogi sztuczne do granic możliwości („Och, kochane, nie wolno nam tego uczynić!”).
Będąc na wakacjach, miałam więcej czasu niż zwykle, by zastanowić się nad tym, co zrobiłabym inaczej, i powoli zaczęłam spisywać swoje pomysły. Okazało się, że historia rozwinęła się w nieprzewidzianym i niezwykle interesującym kierunku. Gdy wróciłam do domu, codziennie wygospodarowywałam godzinę lub dwie na pisanie, ponieważ byłam bardzo ciekawa, co będzie dalej. Na początku robiłam to ukradkiem, ale kiedy zgromadziłam już ponad sto stron, musiałam przyznać się przed sobą i innymi, że rzeczywiście piszę powieść.
Historia przedstawiona w Werandzie pełnej słońca była w mojej głowie od dawna. Myślę, że jej zaczątki pojawiły się w czasie, gdy wyszłam za mąż. Nigdy wcześniej nie kochałam nikogo tak jak swego męża i nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo kochana. Pewnie stąd wziął się mój ogromny strach przed utratą najważniejszej osoby w życiu. Wydaje mi się, że w pewnym momencie każdego z nas dopadają podobne myśli. Kochamy kogoś – żonę, męża, dzieci, przyjaciółkę, ciocię, psa – tak mocno, że gdybyśmy tego kogoś stracili, nie bylibyśmy w stanie podnieść się rano z łóżka. Nic nie miałoby już sensu. Zapomnielibyśmy, jak wykonywać najprostsze czynności, jak zrobić kanapkę czy jak przełykać.
Potem urodziło nam się pierwsze dziecko i wtedy pomyślałam: „No ładnie, teraz to dopiero się zacznie”. Martwiłam się już nie tylko o swojego męża, ale i o ojca naszych dzieci, które w razie jakiegoś tragicznego zdarzenia straciłyby tatę. Radziłam sobie z gnębiącym mnie lękiem, wymyślając historie, w których ja sama lub inne, fikcyjne postaci stawiały czoło temu dramatowi. Postanowiłam przelać swoje fantazje na papier i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

środa, 2 marca 2011

Cupcakes

Uwielbiane przeze mnie i moje dzieci! Słodkie, pyszne, a przede wszystkim - prześliczne!





Składniki (na 12 babeczek):
  • 125 g cukru,
  • 125 g mąki,
  • 125 g masła,
  • 2 jajka,
  • 2 łyżeczki wanilii w proszku,
  • 3 łyżki mleka,
  •  łyżeczka proszku do pieczenia.
Wykonanie:
Zmiksować cukier, masło w temperaturze pokojowej, mąkę zmieszaną z proszkiem do pieczenia, wanilię i jajka. Do otrzymanej masy dodać mleko i dalej miksować.
Masę przelać do papilotek włożonych do formy na babeczki (lub muffinki). Każda papilotka powinna mieć wielkość filiżanki do herbaty.
Formę włożyć do piekarnika i piec w 200° przez około 20 minut.

Składniki na krem:
  • 100 g masła w temperaturze pokojowej,
  • 500 g cukru pudru,
  • łyżeczka wanilii,
  • 5 łyżek słodkiej śmietanki kremówki.
Wykonanie:
Zmiksować na krem śmietankę, dodać cukier puder, wanilię i masło – zmiksować.
Można dodać parę kropel barwnika spożywczego w dowolnym kolorze, aby zmienić kolor kremu. Udekorować krem według uznania. Pomocne będą – kolorowe posypki cukiernicze, drobno posiekane owoce kandyzowane, żelki itd.

wtorek, 1 marca 2011

Małe, a cieszy!


Sklep kosmetyczny jest dla niejednej kobiety tym, czym dla małego dziecka sklep z zabawkami. Różnorodność kolorów, intensywność zapachów i wielość zastosowań potrafią nieźle zawrócić w głowie. Wystarczy tylko wejść do środka na spokojnie, jak ciekawa świata turystka, i wszystkimi zmysłami chłonąć to, co sklep ma nam do zaoferowania.

Wizyta w sklepie kosmetycznym to jeden ze sposobów, jak zrobić sobie małą przyjemność, która pozwoli na chwilę zapomnieć o codziennych smutkach. Kobieta szczęśliwa to kobieta zadbana, która świadomie dba o to, by czuć się dobrze i rewelacyjnie wyglądać. I wcale nie trzeba na to dużo pieniędzy! Może delikatny błyszczyk, który doda Twojemu uśmiechowi pociągającego blasku? A może kostka do kąpieli i długi relaks w gęstej pianie? Miłego dnia!

poniedziałek, 28 lutego 2011

Szarlotka

Dzisiaj stara, dobra szarlotka... Czyli uwielbiany przez wszystkich klasyk!



CIASTO
4 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 kostki margaryny
1 szklanka cukru
1 cukier waniliowy
2 całe jajka + 2 żółtka
3 łyżki kwaśnej śmietany

NADZIENIE Z JABŁEK
2 kg jabłek
1 cukier waniliowy
1 łyżka bułki tartej

Przepis na ciasto: Mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia posiekać nożem z margaryną. Dodać żółtka, całe jajka, cukier, cukier waniliowy, śmietanę i wyrobić ciasto. Wstawić do lodówki.

Przepis na nadzienie z jabłek: Jabłka obrać i zetrzeć na tarce o dużych otworach. Lekko odcisnąć sok i wymieszać z bułką tartą i cukrem waniliowym.

Ułożenie ciasta: Połowę ciasta rozwałkować i przełożyć na wyłożoną papierem dużą blachę. Wyłożyć starte jabłka. Przykryć pozostałym rozwałkowanym ciastem, ponakłuwać widelcem. Piec 45 minut w 200 stopniach C. Ciepłe ciasto posypać cukrem pudrem. Szarlotka gotowa - smacznego.